Michał Wiśniewski

Odkąd pamiętam, rodzice zawsze wychowywali mnie z troską o moje życie duchowe. Ochrzcili mnie. Wcześnie powiedzieli mi o Bogu, o Jezusie, o tym, co dla mnie uczynił. Muszę przyznać, że nie bardzo wtedy to rozumiałem. Przyjąłem pierwszą komunię świętą, bierzmowanie. Wydawało się, że wszystko było tak, jak powinno być... do czasu. 

Wkrótce nadeszły ciężkie chwile – bunt nastoletniego człowieka, który czuje się panem swojego losu. Odrzuciłem Boga, odrzuciłem Jego miłość. Wszystko to, co wcześniej słyszałem o Bogu, stało się zupełnie bez znaczenia. Myślałem: „Po co mi Bóg? Bóg jest dobry dla starców i chorych. Przecież jestem młody – sam kieruję swoim losem”. Dzisiaj już wiem, że to szatan tak do mnie mówił. To on stał się wtedy „dobrym” kompanem. Pokazał mi narkotyki i alkohol, pokazał, w jaki sposób można dogodzić swojemu ciału. Zacząłem przebywać z ludźmi, dla których celem życia była zabawa. Zabawa jako sens życia. Zabawa i nic więcej. Za pierwszym nałogiem przyszedł kolejny i kolejny. Było coraz gorzej. Staczałem się coraz niżej. Cierpiała moja rodzina, moi bliscy, a ja zupełnie tego nie dostrzegając nadal brnąłem w tę beznadzieję i cały czas słyszałem, jak szatan mówi: „Jest dobrze, jest fajnie. Teraz dopiero żyjesz!”.

Jednak wcale nie było dobrze. Czułem się źle. Czułem pustkę i widziałem, jakie jest moje życie. Do głowy przychodziły najróżniejsze myśli, nawet takie, by skończyć ze swoim życiem. Wyobrażacie sobie? Miałem 15 lat i nie miałem, po co żyć! 

Wtedy nadeszło opamiętanie. W naprawdę ciężkiej chwili, gdy już nie miałem się do kogo zwrócić, zacząłem modlić się do Boga. Sytuacja wydawała się beznadziejna, a jednak Pan mi pomógł. W końcu dostrzegłem cały czas wyciągniętą do mnie pomocną dłoń. Pełen rozpaczy chwyciłem się jej wszystkimi siłami i Bóg zaczął mnie wyciągać z beznadziejności położenia. Uświadomił mi, do czego prowadzi takie życie. Dzięki Niemu rzuciłem narkotyki i przestałem pić na umór. Zacząłem żyć jak człowiek. Nadal jednak myślałem, że sam mogę kierować swoim życiem. 

Lecz szatan nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Zapomniałem o Bogu, gdy tylko zaczęło mi się lepiej wieść. Zupełnie zapomniałem, kto mnie uratował. Przestałem się modlić, ale Jezus cały czas był przy mnie. Ciągle wybawiał mnie z najróżniejszych opresji. Teraz wiem, że robił wszystko, by mi pomóc, by do mnie jakoś dotrzeć. Ja zdawałem się tego nie dostrzegać. Chciałem za Nim chodzić, modlić się do Niego, stać się Jego dzieckiem, ale ciągle coś mnie przed tym powstrzymywało. Źle się czułem, wiedząc o wszystkich swoich występkach i o trudności pozbycia się swoich grzechów. Czułem, że nie mam siły i chyba tak naprawdę nie chciałem się ich pozbyć. Tak przeżyłem parę lat.

Rok temu Pan dał mi kolejną szansę. Postawił na mojej drodze kogoś, kto przypomniał mi o Bogu. Dzięki komu uświadomiłem sobie, kim tak naprawdę jestem. Zacząłem myśleć nad tym i w końcu Pan objawił mi, że jestem na najlepszej drodze do śmierci duchowej. Jak każdy, jestem grzesznikiem i w związku z tym nic dobrego mnie nie czeka – tylko śmierć, śmierć w straszliwych męczarniach, nigdy się nie kończąca! „Nie chcę umierać, co robić?” - pomyślałem. I wtedy przyszło wybawienie, odpowiedź jasna i oczywista. W Biblii przeczytałem jasno i wyraźnie, że Pan nie chce mojej zguby, On chce mojego zbawienia. Oddał życie swojego Syna – Jezusa Chrystusa za moje grzechy. Byłem wstrząśnięty, gdy uświadomiłem sobie, co przeszedł Jezus, by mnie wybawić, gdy wreszcie to zrozumiałem. Wtedy Go naprawdę pokochałem. Zacząłem się modlić, wołać do Niego codziennie, przepraszać za wszystko, co zrobiłem. Prosiłem Jezusa, by przyszedł i zamieszkał w moim sercu, by oczyścił mnie z grzechów. On to uczynił. Podczas ewangelizacji usłyszałem, jak do mnie zawołał: „Chodź do mnie. Już czas. To, co było wcześniej, jest nieważne. Znam każdy Twój uczynek, ale mimo to kocham Cię i chcę Ciebie takiego, jakim jesteś”. Długo się nie wahałem. Uznałem Go swoim Panem i zyskałem najlepszego Przyjaciela. Jezus dał mi nowe życie. Wiem, że jest ze mną każdego dnia, czuję to. On mnie nigdy nie zawodzi. Odmienia moje życie i pokazuje mi, jak radzić sobie w życiu. Wychowuje mnie jak dobry ojciec – jest pełen miłości i miłosierdzia. Uczy mnie, jak być takim, jak On.

Lubię mówić o Jezusie, bo wiem, że nie ma człowieka, którego On nie chciałby przygarnąć. Nie ma grzechów, których On nie mógłby zmazać. Wystarczy tylko usłyszeć Jego głos i oddać stery swojego życia w Jego święte ręce. Żałuję, że zrobiłem to tak późno i straciłem tyle lat swojego życia w poszukiwaniu sensu życia, gdy On cały czas był tak blisko. 

6 czerwca 2004 r. Michał Wiśniewski został ochrzczony w zborze w Szczecinie