Autor: Agnieszka Poraźińska

W kwietniu 1990 r. baptyści znowu zapukali do drzwi pewnej maturalnej klasy. Wówczas po raz pierwszy otrzymałam Nowy Testament. Przeczytałam wszystkie ewangelie, ale niczego nie zrozumiałam. Jak to się odnosi do mojego życia? Minął zaledwie jeden miesiąc i usłyszałam słowa, które zmieniły moje życie.

Moi dziadkowie byli biedni. Mieszkali w małej wsi, mieli niewielkie gospodarstwo rolne, kilka krów, gęsi i kur. Ich dom stanowiły trzy pokoje i duży strych, ale cała rodzina (troje dzieci i rodzice) zajmowała tylko jeden, bo nie wiadomo dlaczego dziadek nigdy nie zrobił remontu dwóch pozostałych. 

Dziadek zajmował się uprawą roli i... awanturami. Jeździł po okolicznych urzędach i wykłócał się o każdy zniszczony skrawek jego ziemi, o każde wycięte drzewo z kawałka jego lasu i nie wiadomo jeszcze o co. Podczas jego nieobecności babcia szła na pole i ciężko pracowała. Kiedy do domu dziadka zapukali baptyści i chcieli podzielić się z nim Ewangelią, wziął do ręki widły i pogonił ich po wsi. Już nigdy więcej nikt z ludzi wierzących Bogu do niego nie przyszedł. Moi dziadkowie całe życie ciężko pracowali i umarli w biedzie. Ich córka, a moja mama przyjechała do dużego miasta, aby znaleźć pracę. Nie chciała zostać na wsi. Gdy pracowała w szpitalu, spotkała mojego ojca. Oboje postanowili się pobrać, bo spodziewali się dziecka. Po kilku latach urodziło się im drugie dziecko. Krótko po porodzie mama zachorowała na ciężką chorobę psychiczną. Byłam zbyt mała, żeby pamiętać, jaka była wcześniej. Moje dzieciństwo i okres dorastania były koszmarem, o którym nie chcę się rozpisywać. Mama była wciąż leczona w szpitalu, a ja i moja siostra wychowywałyśmy się same. Ojciec ciężko pracował, płakał przy łóżku mamy i zaczął pić. Po kilkunastu latach odszedł od nas.

Musiałam radzić sobie sama. Kończyłam liceum, chciałam dostać się na studia, ale nawet nie miałam miejsca w domu, żeby przygotować się spokojnie do egzaminów. Żyłam w kompletnym chaosie i biedzie. Renta mojej mamy i skromna pomoc od ojca ledwie wystarczały nam na życie. Chodziłam głodna, miałam jedną parę butów na cały rok. Czułam się sponiewierana, zmęczona i zupełnie samotna. Wiele razy wołałam do Boga o pomoc, ale On wciąż milczał, przynajmniej tak wtedy myślałam. Nie miałam już sił, aby tak dłużej żyć.

W kwietniu 1990 r. baptyści znowu zapukali do drzwi pewnej maturalnej klasy. Wówczas po raz pierwszy otrzymałam Nowy Testament. Przeczytałam wszystkie ewangelie, ale niczego nie zrozumiałam. Jak to się odnosi do mojego życia? Minął zaledwie jeden miesiąc i usłyszałam słowa, które zmieniły moje życie. Do Gdyni zawinął statek misyjny, a ja zostałam zaproszona przez koleżankę na jedno ze spotkań z misjonarzem. Przywitałyśmy się z niewysokim, ciemnoskórym mężczyzną, który pochodził z Brazylii. „Bóg cię kocha” – usłyszałam słowa, które dla wielu są wytartym frazesem. Uwierzyłam temu człowiekowi wbrew sobie. Bardzo chciałam doświadczyć Bożej bezgranicznej miłości, rozpaczliwie potrzebowałam pomocy. Wówczas otrzymałam od Boga o wiele więcej, niż mogłabym się spodziewać. Dostałam Biblię i zaczęłam ją czytać. Był maj 1991 r.

We wrześniu 1991 pojechałam na chrześcijański obóz do Bielic. Podczas jednego z wieczorów, uwierzyłam kolejnemu mówcy. Atmosfera tego obozu sprzyjała poznawaniu Boga. Był to czas, kiedy ciągle czytałam Biblię, modliłam się i poznawałam Jezusa. Wieczorami odbywały się spotkania, podczas których wykładowca opowiadał o Jezusie. Na jednym z takich wieczorów prowadzący w sposób bardzo plastyczny rozpostarł przed nami wizję nieba i tego, czego może oczekiwać człowiek, który uwierzył Jezusowi. Tego wieczoru nawróciło się jedenaście osób, wówczas podjęłam ostateczną decyzję, aby zaufać Bogu i oddać Mu swoje życie. Po powrocie do domu okazało się, że nawróciła się moja siostra. Jeszcze we wrześniu przyjęłyśmy chrzest wiary i regularnie spotykałyśmy się z ludźmi wierzącymi.

Moja sytuacja rodzinna nie uległa poprawie, ostatecznie rodzice rozwiedli się, a ja musiałam zaopiekować się młodszą siostrą i chorą psychicznie mamą. Moja siostra dostała się na studia i wyjechała do innego miasta. Zostałam z mamą, jej choroba pogłębiała się, a ja ciągle musiałam umieszczać ją w szpitalu na leczeniu. Po krótkich pobytach w szpitalu mama wymagała opieki. Mijał zaledwie miesiąc i znów wracała do szpitala. Było mi bardzo ciężko, ale już wtedy wiedziałam, że nie jestem sama, że mogę liczyć na Jezusa. Modliłam się i podejmowałam kolejne trudne decyzje odnośnie leczenia mamy. Miałam świadomość, że Bóg wspiera mnie i da mi siły, żeby przez to przejść. Podczas długich rozmów z Bogiem podjęłam decyzję o staraniu się o Dom Pomocy Społecznej dla mamy. Musiałam mieć jej zgodę, co zakrawało na cud. Nadal modliłam się i czekałam na rozpatrzenie dokumentów. Po roku oczekiwania okazało się, że jest miejsce i w ciągu miesiąca trzeba przyjechać do domu, w przeciwnym razie traci się tę możliwość Nie mogłam pojechać do szpitala, bo pojechałam na rozmowę w sprawie pracy. Do szpitala pojechała moja siostra i starała się przekonać mamę. Pomimo tego, że wcześniej lekarz prowadzący uważał, że jest to dobre rozwiązanie, teraz był przeciwny. Nie mogłyśmy na niego liczyć. Tymczasem zupełnie dla nas niespodziewanie moja mama sama wyraziła zgodę. Wiedziałam, że gdyby nie Bóg, byłoby to niemożliwe.

Mam nadzieję, że moja mama również uwierzy Jezusowi, który da jej pokój. Rozmawiamy o tym ze sobą. Opowiedziałam wam o tym, bo jestem przekonana, że składanie świadectwa dotyczy działania Boga w różnych życiowych sytuacjach, zwłaszcza w takich, kiedy wydaje się, że nie ma z nich wyjścia. Czasami dosyć długo trzeba się modlić o ich rozwiązanie i ufać Bogu, że troszczy się o nas. Wiem też, że nie ma takich trudnych przeżyć, których Bóg nie byłby w stanie uleczyć. I wiem, że Bóg pozwala żyć na nowo, bez piętna koszmarnego dzieciństwa, dając siły do tego, aby zmierzyć się z kolejnymi trudnościami. Nigdy nie przypuszczałam, że w wieku 18 lat spotkam Jezusa, który odtąd będzie kształtował moją osobowość. Kiedy nawróciłam się, sądziłam, że Bóg rozwiąże wszystkie moje problemy w jeden dzień. Po jedenastu latach poznawania Go wiem, że chce nauczyć mnie zaufania do Niego. Tak jak obiecał: Nie troszczcie się o nic, ale we wszystkim w modlitwie i błaganiach z dziękczynieniem powierzcie prośby wasze Bogu. A pokój Boży, który przewyższa wszelki rozum, strzec będzie serc waszych i myśli waszych w Chrystusie Jezusie (Flp 4:6-7).

PS. Aktualnie pracuję z młodzieżą wychowującą się bez rodziców. W tym roku ukończyłam studia na Uniwersytecie Jagiellońskim, za co dziękuję Bogu.