Maciej Boniecki

Na koniec mojej grzesznej egzystencji uległem serii wypadków: potrącił mnie samochód, zostałem pobity i wybuchł pożar w mieszkaniu, gdzie spałem, uraczony alkoholem. Bóg wyraźnie pokazywał mi, jak kruche jest moje życie, zupełnie podobne do bombki na choince, która w każdej chwili może spaść

Urodziłem się w 1976 r. w Bydgoszczy. Wspominając moją przeszłość mam świadomość ówczesnej beznadziei duchowej i życiowej klęski, w której trwałem. Życie od początku mocno mnie doświadczało. W wieku dwóch lat miałem tragiczny w skutkach wypadek - uległem poparzeniu trzeciego stopnia, co spowodowało dwukrotną śmierć kliniczną. Lekarze twierdzili: „To dziecko jest ugotowane i jedynie cud Boży może tu pomóc”. Już wtedy wolą Pana było, bym pozostał przy życiu, ponieważ miał dla mnie wspaniałą przyszłość. Niestety, konsekwencje tego wydarzenia ciągnęły się za mną przez cały czas: nerwica, kompleksy i problemy ze skupieniem w szkole.

Gdy miałem 13 lat, zmarła moja mama. Bardzo Ją kochałem i ciężko było mi pogodzić się z Jej śmiercią.

Byłem osobą, która łatwo ulegała towarzystwu. Szukałem dowartościowania w seksie, w narkotykach, w przemocy, w alkoholu. Gdy byłem w towarzystwie, robiłem to, co chciałem myśląc, że to jest wolność. Zacząłem uciekać z domu, żeby jechać na drugi koniec Polski, na mecz piłkarski. Wyznawałem boga, który nazywał się „Zawisza Bydgoszcz”. Wiara w niego coraz bardziej mnie pogrążała. Zaczęły się złodziejstwa we własnym domu i nie tylko. Straciłem zaufanie rodziny i ludzi, którzy mnie znali. Wizyty w izbie wytrzeźwień czy na policji stały się czymś normalnym.

Wreszcie jedyną szansą na uniknięcie więzienia stało się pójście do wojska. Poszedłem... z krótszą ręką i bliznami po poparzeniach. Wróciłem stamtąd jeszcze bardziej zdegenerowany i chamski w zachowaniu.

Zamieszkałem razem z siostrą w domu, który mój tata wybudował pod Bydgoszczą. Brak porozumienia i kłótnie sprawiły, że sprzedaliśmy dom i każde z nas poszło w swoją stronę. Posiadanie znacznej sumy pieniędzy i chęć uciech sprawiły, iż podobnie jak syn marnotrawny, zacząłem używać życia w pełnym tego słowa znaczeniu. W końcu znalazłem się w Hamburgu, w Niemczech. Bardzo szybko poznała mnie niemiecka policja. Tam również zacząłem przygodę z kokainą i heroiną.

W roku 2000 zostałem deportowany do Polski. Zaczęło się życie na ulicy. Mieszkałem w melinach, których właściciele byli podobnego mi pokroju. Moje życie nie miało żadnego celu ani sensu. Wszelkie zasady społeczne i moralne były mi obce. Z rodziną nie utrzymywałem żadnych kontaktów z uwagi na wstydliwą sytuację, w jakiej się znalazłem.

Nie wiem, co by się ze mną stało, czy w ogóle żyłbym dzisiaj, gdyby nie Chrystus.

Poprzez kolegę, Roberta trafiłem do społeczności ludzi wierzących. Tam zaczęto mi mówić o Jezusie, o tym, co On dla mnie zrobił. Dowiedziałem się, że Bóg ukochał mnie tak bardzo, iż wydał swojego Syna Jednorodzonego, który umarł na krzyżu Golgoty stając się okupem za mój grzech. On przebaczył mi wszystkie moje winy i błędy życiowe.

Słowo, które tam usłyszałem, zaczęło we mnie działać. Dużo rozmyślałem na ten temat i zastanawiałem się, czy te wszystkie obietnice zawarte w Biblii mogą odnosić się również do mnie. Często nuciłem słowa piosenki: „Mój Zbawiciel, On bardzo kocha mnie...". Jestem bardzo wdzięczny Romkowi, Adamowi i wszystkim tym wspaniałym ludziom, którzy obdarzyli mnie bezinteresowną miłością, opieką i zaufaniem. Na koniec mojej grzesznej egzystencji uległem serii wypadków: potrącił mnie samochód, zostałem pobity i wybuchł pożar w mieszkaniu, gdzie spałem, uraczony alkoholem. Bóg wyraźnie pokazywał mi, jak kruche jest moje życie, zupełnie podobne do bombki na choince, która w każdej chwili może spaść.

Wiosną 2001 roku szczerze się nawróciłem i przyjąłem Jezusa jako swojego osobistego Zbawiciela i Króla. Społeczność zborowa dostrzegła moje problemy. Dzięki Bożej interwencji opieka społeczna, mimo braku funduszy, zobowiązała się do finansowania mojej terapii w ośrodku chrześcijańskim dla osób uzależnionych w Janowicach Wielkich. Będąc tam, napisałem bardzo szczery list do mojego taty - poprosiłem go o wybaczenie. Sam też wybaczyłem. Przez całe życie obarczałem ojca odpowiedzialnością za to, co mi się przydarzyło, kiedy byłem małym dzieckiem. Obwiniałem go o to, że dopuścił do mojego wypadku. W przebaczeniu pomogły mi słowa z Ewangelii Jana 9:3. Jezus powiedział: Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, lecz aby się na nim objawiły dzieła Boże. Moje relacje z rodziną uległy radykalnym zmianom. Odzyskałem tak łatwo utracone zaufanie.

Wiara przywróciła mi sens, cel i radość życia. Dzięki wielkiej łasce Bożej oraz osobom, których Pan użył, aby mi pomóc, jestem pracownikiem i studentem Wyższego Baptystycznego Seminarium Teologicznego w Warszawie-Radości.

Każdy mój dzień staram się zaczynać od społeczności z Chrystusem. Codziennie budząc się, dziękuję Mu za wolność i uświadamiam sobie, jak hojnie Pan mnie obdarza wszelką łaską. Tylko Jezus daje mi gwarancję prawdziwej swobody i szczęścia! Zyskałem potężną Bożą rodzinę, wielu przyjaciół i to, co najcenniejsze: życie wieczne w Synu Bożym, Jezusie Chrystusie. Pomimo szczerego nawrócenia i świadomości przebaczenia wszelkiego zła, które wyrządziłem innym i sobie, pozostały jeszcze konsekwencje finansowe, w postaci kar pieniężnych, nałożonych przez kolegia ds. wykroczeń, których było bardzo dużo. Miałem świadomość tego, że chcąc być wiernym Słowu Bożemu muszę zacząć spłacać te zaległości. Był to wielki ciężar dla mojej kieszeni, ale dzięki Bogu udało mi się to wszystko spłacić. Chciałem podziękować przy okazji władzom Seminarium w Radości i wszystkim tym, którzy modlili się w tej sprawie i dodawali mi słowa otuchy. W moim życiu kiedyś nie było miejsca na Światłość Chrystusową, ponieważ w ogóle mnie ona nie interesowała. Dzisiaj staram się najbardziej zabiegać o tę światłość w moim życiu, jak i w życiu innych osób, które niewątpliwie jej potrzebują. Pan w wielkiej łaskawości powołał mnie do pracy w Seminarium i do służby wśród osób bezdomnych, ubogich i znajdujących się w inny sposób w potrzebie tutaj w Radości, poprzez głoszenie im Chrystusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego udzielając im zarazem chleba duchowego i fizycznego.

Gdybym miał w dwóch słowach streścić swoje świadectwo nawrócenia, to brzmiałoby ono tak: Chwała Bogu!